Kiedy spalona sloncem skora dawala o sobie znac nie tylko ognistym kolorem, ale i potwornym bolem, karzac za nierozwage przy opalaniu (w sumie rozwaznie wykupilam na plazy parasol, ale nierozwaznie wychylalam sie spod niego :-), jedynym marzeniem byl choc jeden deszczowy dzien. I jak na zamowienie, stalo sie. Przy akompaniamencie kropli deszczu uderzajacych o szyby zoltego i dosc wiekowego autobusu, podazalam do stolicy, La Valletty.
Chcialoby sie powiedziec,ze slowo stolica zobowiazuje do tlumu i zgielku ulic, wielkomiejskiej atmosfery. Nic podobnego. La Valletta pomimo swoich funkcji centrum administracyjnego kraju nie przypomina europejskich stolic...
...Nie idzie mi to pisanie. Obiecalam sobie, ze spisze wszystkie wrazenia, przemyslenia, ktore pojawily sie podczas wyjazdu . A tu prosze, minely juz dwa tygodnie i zaledwie kilka zdan.
Dzisiaj jednak walcze ze swoim brakiem konsekwencji.
Wygladam przez okno i widze po raz kolejny zasnute chmurami (deszczowymi stratusami) niebo. To najlepszy moment by wrocic nad Morze Srodziemne. Jeszcze tylko przykryje chmura bitej smietany druga juz tego dnia diabelsko silna kawe i zaczynam. Oto Malta, prosze,odslona trzecia...
Do stolicy docieram dosc wiekowym, lecz uroczym zoltym autobusem.
La Valletta polozona jest dosc nietypowo. Zajmuje polwysep Sceberras, oblewany wodami dwoch zatok: Grand Harbour i Marsamxett. Jest to miasto, w ktorym bardzo trudno sie zgubic. Po pierwsze z racji swojego rozmiaru, po drugie z racji przejrzystego ukladu ulic. Przecinaja sie one pod katem prostym w mysl zalozenia projektanta miasta Francesco Laparelliego.
Przy spektakularnej fontannie Triton zegnam sie z ciemnowlosym kierowca autobusu, z typowo zdystansowanym w stosunku do obcych Maltanczykiem i po pokonaniu labiryntu z unikatowych zotlych autobusow, przechodze przez Brame Miejska.
Czy kilka wiekow temu kazdy obcy mogl wejsc do miasta tak zupelnie anonimowo jak ja teraz? Nie sadze. W koncu, po to ufundowano nowa, warowna stolice, by ciezej ja bylo zdobyc. Mnie udaje sie to bez problemu. Zostaje zauwazona jedynie przez kataryniarza przy bramie, ktory juz zmierza w moim kierunku, oczekujac choc jednej monety w zamian za cukierka i kilka zagubionych nut.
Jestem na Triq Ir-Repubblika, glownej ulicy Valetty, stanowiacej os miasta. Mimo szarych chmur, ktore zawisly nad miastem, Valetta tetni kolorami. Wszedzie powiewaja maltanskie flagi, a na parapetach zawisly proporce. Kolorowy tlum (przewaznie turystow), szczelnie wypelniajacy te arterie, uniemozliwia jakikolwiek postoj i mozliwosc zrobienia zdjec. Postanawiam zatem wypic kawe w jednej z uroczych kawiarenek przy Triq San Gwann, poczekac az tlum przechodniow rozproszy sie wsrod innych, rownie malowniczych, uliczek. Znajdujac schronienie pod kawiarnianym parasolem, przed deszczem ktory wlasnie zaczyna padac, obserwuje zycie codzienne Maltanczykow. Spogladam na kobiety pijace kawe przy sasiednim stoliku, dzieci przebiegajace ulica, rozmawiajacych pod drzewem mezczyzn. Widze w nich srodziemnomoskie slonce, lecz gleboko ukryte. Energia srodziemnomorskiego klimatu nie znajduje ujscia. Wszyscy sa bardzo stonowani, wrecz surowi. Odnosza sie z ogromna rezerwa. Nie widze tu spontanicznosci, ktora tak latwo dostrzec wsrod innych narodow poludnia Europy. Czy wieczne najazdy, znaczny wplyw Imperium Brytyjskiego skutecznie stlumily radosc zycia Maltanczykow? Byc moze za zamknietymi drzwiami, w swoim schronieniu pozwalaja sobie na szalenstwo czy po prostu radosc...
Deszcz okazuje sie pomocny. Oczyscil ulice. Moge teraz do woli obcowac z barokowymi kamienicami udekorowanymi barwnymi balkonami. Chowam mape do torby. Postanawiam zwiedzac miasto, kierujac sie tylko...ciekawoscia.
Przemierzajac do konca Triq-Ir Repubblika docieram do fortu. Z oddali widze juz wody Grand Harbour i zabudowe w kolorze sepii miasta Birgu. Podazajac za smuklymi powozami na Triq Il-Mediterran znajduje targ rybny. Nastepnie znow uciekam w glab Valetty, by podziwiac niezliczone balkony oraz opatrzone kunsztownymi, mosieznymi kolatkami drzwi. Eksploruje boczne uliczki, usilnie probujac zobaczyc typowe zycie mieszkancow. Okiennice szczelnie pozamykano (mam wrazenie, ze zrobiono to przed kilkoma wiekami), choc to dopiero poludnie. Po raz kolejny przekonuje sie, ze Maltanczycy, w odroznieniu od Wlochow, szukaja spokoju, wytchnienia. Wytchnienia od ciezaru historii.
Dyskretnie zatem fotografuje te barokowe skarby i ulica Triq It-Teatru L-Antik uciekam w strone zatoki Marsamxett. Przy okazji zagladam do oslawionego Teatru Manoel.
W drodze powrotnej przy akompaniamencie ciszy, zegnam te wszystkie szczelnie pozamykane domy, zastanawiajac sie jednoczesnie, czy to sie kiedykolwiek zmieni.