Przedostatniego dnia mojego pobytu docieram do Mdiny i Rabatu, zalanych fala turystow. Chcialabym miec wylacznosc na te miejsca, by moc spokojnie bladzic wsrod bialych, okwieconych uliczek. Jednak wiem, ze jest to z pewnoscia marzenie wszystkich przybywajacych. Delektowac sie pieknem. Tu wszystko wydaje sie byc ostateczne, doskonale. Jakby nie mozna bylo juz niczego dodac.
Miejsce szczegolnej uwagi Szpitalnikow staje sie moim faworytem. Urocze powykrecane i waskie uliczki, zakleta w ksztaltne kolatki cisza oraz udekorowane eksplozja kwiatow jasne sciany staja sie tlem barokowej uczty, ktorej momenty staram sie uwiecznic na zdjeciach. Wypelniona pieknem tego miejsca powoli oswajam sie z mysla, ze tak jak Odyseusz, tu przebywajacy, musze opuscic te wyspe. Wracac do siebie.
Na trasie mojego zotlego autobusu pojawia sie miasteczko Mosta, ktore odwiedzam raczej z obowiazku turysty. Caly czas jestem pod urokiem Mdiny i Rabatu. Nawet w drodze na lotnisko, nastepnego dnia, rozmyslam o rozswietlonych sloncem skarbach Malty, podczas gdy kierowca taksowki w ciszy odwozi kolejnego (nieszkodliwego juz) najezdzce. Po czym wroci do domu i za zamknietymi barwnymi okiennicami usmiechnie sie z ulga...